Aksamitny wróg
Nasz Dziennik, 2009-02-06
Co takiego wydarzyło się na świecie - w ciągu ostatnich
dwudziestu lat -
że powoli znika nasz system pojęć, w którym
zakorzenieni jesteśmy jako ludzie, rodziny, pokolenia, narody?
Ewa Polak-Pałkiewicz
Coraz częściej łapiemy się dzisiaj na dziwnym uczuciu, że jakoś trudno nam się porozumieć z wieloma ludźmi. Niby mówimy tym samym językiem, a jednak coś tu zgrzyta, jakbyśmy utracili dar - tak bardzo jednoczący Polaków - chwytania w pół słowa rzuconej myśli. Niby mówimy o tym samym, a jednak nie o tym samym. Słowa są niby te same, a sens odmienny. Kurczy się wspólnota języka i myślenia. Skojarzenia z wieżą Babel nie są tak całkiem niedorzeczne. Zmienia się rozumienie pojęć i słów. Jest to proces ciągły i postępujący. Jakby toczyła w nas ciemne ciche wody podziemna rzeka. Jej podskórny nurt pracowicie podmywa brzegi kontynentu, po którym niegdyś stąpaliśmy pewnie. Dziś brzegi są grząskie i chybotliwe, a obszar stałej powierzchni dramatycznie się kurczy.
Marguerite A. Peeters, Amerykanka wykształcona we Francji i w Rzymie, od lat śledzi proces wyłaniania się zaskakującej przeszkody w porozumiewaniu się ludzi na całym świecie, uczestnicząc m.in. we wszystkich tzw. szczytach ONZ-owskich (począwszy od 1990 roku odbyło się ich dziewięć; poświęcone były m.in. edukacji, dzieciom, środowisku naturalnemu, prawom człowieka, demografii, kobietom, rozwojowi, żywności - wszystko w skali globalnej). Wyciąga wnioski, analizując tematykę, rodzaj argumentów, sposób podejmowania uchwał, przyjmowane strategie, wizję człowieka. Jej precyzyjną analizę zmiany języka debaty publicznej, który stopniowo zaczyna obowiązywać we wszystkich zakątkach świata i wkracza do sposobu mówienia i rozumowania zwykłych ludzi, opublikowały właśnie w naszym kraju Siostry Loretanki (Marguerite A. Peeters "Nowa etyka w dobie globalizacji: wyzwania dla Kościoła"). Jest to próba chwycenia byka za rogi, ustalenia, co się właściwie dzieje z naszym językiem i myśleniem. A zarazem jaka jest strategia "społeczności międzynarodowej" - by użyć określenia rodem z tego dziwnego, papierowego języka - wobec człowieka.
Co takiego zatem wydarzyło się na świecie - w ciągu ostatnich dwudziestu lat - że powoli znika nasz system pojęć, w którym zakorzenieni jesteśmy jako ludzie, rodziny, pokolenia, narody?
Niewidzialna
rewolucja, czyli "cóż to jest prawda?"
Marguerite
Peeters mówi o rewolucji kulturalnej. Poprzez wprowadzenie w życie
zupełnie nowych "pojęć, paradygmatów, norm, wartości, stylów
życia, metod wychowawczych i sposobów rządzenia" zdobywa sobie
miejsce w świadomości poszczególnych społeczeństw i jednostek "nowa
etyka". Nie ma ona już charakteru chrześcijańskiego, jest tworem
postmodernizmu i postjudeochrześcijaństwa, jak określa ją Peeters.
Mimo że stwarza pozory "łagodnego kompromisu", przynosi
program "o nastawieniu antychrześcijańskim, zakorzeniony w
zachodniej apostazji [czyli odstępstwie od wiary, wyrzeczenia się
swoich przekonań - E. P. P.] i promowany przez silne mniejszości
nadające kierunek procesom rządzenia na całym świecie od 1989 roku".
Jak to się dzieje w praktyce? Autorka opracowania zauważa, że "nowy
język światowego dialogu" dąży do pozbycia się ze swego słownika
"słów wyraźnie nawiązujących do tradycji judeochrześcijańskiej,
takich jak: prawda, moralność, sumienie, rozsądek, serce, dziewictwo,
czystość, małżonek, mąż, żona, matka, ojciec, syn, posługa, pomoc,
autorytet, hierarchia, sprawiedliwość, prawo, przykazanie, dogmat,
wiara, miłosierdzie, cierpienie, nadzieja, grzech, przyjaciel, wróg,
natura, reprezentacja". W to miejsce pojawiają się "setki
nowych pojęć", których sens jest niejasny, a treść często
ambiwalentna, np. "globalizacja z ludzką twarzą",
"zrównoważony rozwój", "różnorodność kulturowa",
"wolność kulturowa", "jakość życia", "prawo
wyboru", "płeć kulturowa", "społeczeństwo
obywatelskie", "kampania uświadamiająca", "prawa
kobiet", "prawa dzieci", "prawa reprodukcyjne",
"nienaruszalność cielesna", "orientacja seksualna",
"bezpieczna aborcja", "inicjatywy oddolne" i
wiele innych. W niektórych z nich dostrzec można chęć wyrażenia
prawdziwych dążeń człowieka i rzeczywistych wartości, wymieszane one
zostały wszakże "z gorzkimi owocami zachodniej apostazji",
co odebrało im ludzki sens i sprawiło, że tworzenie wspólnoty ludzi i
narodów zostało niejako od wewnątrz zatrute.
"Parę
pojęć jak cepy (...) żadnej dystynkcji w rozumowaniu"
"Distinguere" oznacza po łacinie wyodrębniać,
wyróżniać. Dlaczego eliminuje się dziś klarowne i jasne pojęcia,
których sens jest zrozumiały powszechnie, a które od wieków tworzyły
podstawy myślenia ludzi o sobie samych i o sprawach wiecznych - jak i
tych dotyczących kształtu praktycznego życia - a wprowadza się inne?
Słowniki ubożeją o słowa naprowadzające na odwieczny Boży ład i
moralne zasady życia, na to, co realne i istniejące, przybywa zaś w
nich słów i pojęć odnoszących się do "rzeczywistości
wirtualnej", wymyślonych idei, spekulatywnych i ulotnych, i
sztucznych zasad, którym brak odniesienia do prawa naturalnego.
Marguerite Peeters przywołuje przykład prostego, a zarazem perfekcyjnego zabiegu, którego dokonanie zalecił - na krótko przed śmiercią - jeden z głównych autorów "postmodernistycznego dekonstrukcjonizmu" Jacques Derrida: by pozbyć się trudności z uznaniem równoprawności związków homoseksualnych z małżeństwami, należało "tylko" usunąć z francuskiego kodeksu cywilnego jedno słowo: "małżeństwo". Proste. Dalej wszystko szło jak po maśle. Podobnie "prostym" zabiegiem jest usunięcie z oficjalnego języka (prawnego, języka debaty publicznej) słów: "człowiek", "dziecko poczęte", a umieszczenie w ich miejsce słów: "zarodek", płód", zaś w miejsce "zabicie człowieka" wprowadzenie enigmatycznych "praw reprodukcyjnych", "prawa wyboru" czy "bezpiecznej aborcji".
Marguerite Peeters zwraca uwagę na fakt, że "pewne nowe słowa stały się częścią globalnych systemów pojęciowych, dając początek nowym paradygmatom" (czyli: wzorcom, przykładom, modelom). I tu rozpoczyna się etap tworzenia poprzez nowe pojęcia nowych norm. Wąskie kręgi, które mają dostęp do władzy politycznej, narzucają tym nowym pojęciom "własną interpretację ideologiczną". Panuje tu bezwzględność i radykalizm. Przykład? "Publiczne mówienie o homoseksualizmie jako o grzechu oznacza obecnie naruszenie jednej z najwyższych norm nowej kultury: absolutnego prawa wyboru lub zasady unikania dyskryminacji".
Autorka przypomina, jak na naszych oczach - w ciągu ostatnich dwudziestu lat - odbyło się "przejście cywilizacji europejskiej od okresu nowoczesności do ponowoczesności" poprzez "pojęciowe przesunięcia" (czyli zmiany znaczeń), na przykład: "od rozwoju rozumianego jako wzrost do rozwoju zrównoważonego, od rządu do współrządzenia, od demokracji pośredniej do demokracji uczestniczącej, od autorytetu do autonomii i praw jednostki, od małżonków do partnerów, od szczęścia do jakości życia, od rzeczy przyjmowanych jako dane z góry do rzeczy powstałych w wyniku ustalonej konstrukcji, od rodziny do różnych form rodziny, od rodziców do osób zapewniających reprodukcję (...), od miłosierdzia do praw, od tożsamości kulturowej do różnorodności kulturowej (...) itd.".
Postmodernizm
kradnie język
Nie są to zmiany umowne, lecz głębokie. Składają
się one na faktyczną globalną rewolucję kulturalną. Jakie są jej
skutki? Nowe paradygmaty stają się zasadami działania i dotykają
życia nas wszystkich. Szczególnie w dziedzinach takich, jak
wychowanie, zdrowie. Pojawiają się nowe prawa, odmienne zasady
działania przyjmują firmy i instytucje państwowe, zmienia się treść
podręczników i programów szkolnych, następuje gruntowna zmiana zasad
i mechanizmów podejmowania decyzji w systemach uchodzących wciąż za
demokratyczne. Tym, co musi szczególnie niepokoić, jest zmiana
mentalności zwykłych ludzi, których pozornie nikt nie zmusza do
przejmowania się tym, w jaki sposób formułują myśli gazety i różne
oficjalne gremia, a jednak nie potrafią się obronić przed presją
narzucanych im formuł. W Polsce np. za komunizmu ludzie gremialnie
wyśmiewali się z języka oficjalnego i nie przyjmowali do wiadomości
kategorii pojęciowych tworzonych przez partię. Dziś najwyraźniej nie
działają mechanizmy samoobronne, a i metody zastosowane, by
"przechwycić" myślenie prywatnych osób, kręgów i środowisk
w żaden sposób niepowiązanych z życiem politycznym, są
skuteczniejsze. Marguerite Peeters zauważa, że nowe pojęcia
przenikają do języka i kultury partii politycznych (wszystkich
opcji), rządów i organizacji międzynarodowych i pozarządowych,
wszelkich władz lokalnych i związków zawodowych. Przyjmowane są jako
efekt jakiegoś "naturalnego" rzekomo procesu, choć ich
treści nie tylko nie są oczywiste, ale i bynajmniej nie są neutralne.
"Neutralność stanowi jedynie mit, w który nikt tak naprawdę
nigdy nie wierzył". A jednak dzięki niejasnościom, rozmyciu,
domyślnym, prawdopodobnym, lecz nigdy nie weryfikowanym sensom,
uśpiona zostaje czujność ludzka wobec tej lingwistycznej strategii
dokonywania zmian w systemie myślowym rzesz ludzi. (Przypomnijmy, że
ambicje tworzenia nowego języka dla "nowej socjalistycznej
rzeczywistości" miał "Największy Językoznawca Ludzkości,
J.W. Stalin"). Wartości, jakie niesie ta nowa kultura, mają
wydźwięk ambiwalentny, czyli zawierają elementy przeciwstawne.
"Możliwość prawdziwej ugody istnieje tu równolegle z radykalnym
programem działania". Autorka podkreśla, że poprzez tę
ambiwalencję dokonuje się "dekonstrukcja", czyli rozkład,
rozbiór "rzeczywistości i prawdy". Prowadzi to do
"samowolnego sprawowania władzy, dominacji, a ostatecznie braku
tolerancji".
Czy nie doświadczają tego chrześcijanie żyjący na wielu obszarach kuli ziemskiej, szczególnie zaś katolicy, którym pod różnymi pretekstami, przy użyciu sofizmatów, pokrętnych formuł myślowych, opakowanych wszakże w medialnie nośne slogany, rzekomo bezsporne trywialne "prawdy", odmawia się prawa do swobodnego praktykowania swojej wiary i życia po chrześcijańsku? Tym, co musi szokować - gdy nie zabijemy w sobie zdrowej reakcji, przyjmując za własne formuły zdrady, które brzmią np. "obowiązuje neutralność światopoglądowa" - jest generalne przyzwolenie na tę faktyczną dyskryminację ukrytą pod hasłem neutralności czy tolerancji, które to słowo (tolerancja - termin łaciński; według słownika wyrazów obcych: "wyrozumiałość, pobłażanie dla cudzych poglądów, wierzeń lub postępków, mimo że są odmienne od tego, co się uważa za słuszne lub właściwe") zostało najzwyczajniej w świecie ukradzione i wstawiono na jego miejsce inne, z podmienioną treścią.
Marguerite Peeters dodaje, że postmodernizm pozwala na dekonstrukcję form sprawowania władzy "przy równoczesnym wprowadzaniu nowych, bardziej wymyślnych i subtelnych sposobów przejmowania jej".
Jak
działa ten system?
Wszystkie pojęcia nowej kultury, według
autorki opracowania, są ze sobą powiązane, kieruje tym wewnętrzna
logika, subtelny i zarazem ścisły system współzależności. Oto
przykład: "dobre współrządzenie, wymagające dążenia do ugody
oraz stosowania inicjatyw oddolnych jest sposobem realizowania
zrównoważonego rozwoju, który osiąga się przez równouprawnienie płci
gwarantujące powszechny dostęp do zdrowia reprodukcyjnego, które z
kolei opiera się na przyjęciu zasady świadomego wyboru i prawa
wyboru, np. prawa do aborcji". Spójność temu systemowi pojęć
nadaje nowa globalna etyka, która zajęła miejsce wartości
uniwersalnych, na jakich opierał się światowy ład ustalony w 1945 r.
- obecnie uznany za anachronizm, demodé. I mimo że nowe normy jeszcze
nie są w całości ujęte formalnie w ramy prawa międzynarodowego -
dzieje się to jednak krok po kroku - uznawane są za obowiązujące "w
mentalności" - pisze M. Peeters - i "w zachowaniu ludzi
wszystkich kultur świata". Istnieje jakiś przedziwny dyktat,
który sprawia, że "pod względem swej skuteczności i efektywności
zdaje się ona być mocniejsza niż rządy prawa i prawo międzynarodowe".
Marguerite Peeters pyta retorycznie: "Czy któraś głowa państwa
zdobyła się na to, by zaproponować i przedstawić konkretną
alternatywę dla nowych wzorców? Która z organizacji skutecznie
zakwestionowała tworzące je zasady? Której kulturze udało się
przeciwstawić fali zmian? (...) Akceptacja osiągnęła wymiar
powszechny". Przypomnijmy sobie żałosny koniec międzynarodowej
kariery politycznej prof. Buttiglionego czy festiwal uników i
wykrętów, gdy rządząca (prawicowa) partia PiS stanęła, dwa lata temu,
wobec problemu skuteczniejszej obrony życia i faktycznej obrony
rodziny. Przypomnijmy sobie te regularnie wycinane hołubce, w czasie
toczącej się dyskusji o in vitro, by od innej strony podważyć
oczywisty, udowodniony przez naukę fakt, że poczęte dziecko nie jest
enigmatycznym "zarodkiem", lecz człowiekiem.
Cicha
rewolta miękkich technik
Autorka opracowania próbuje skłonić nas
do refleksji nad zastanawiającym zaiste faktem, że nigdzie na świecie
rewolucja kulturalna ostatniej doby nie wzbudziła "prawie żadnej
reakcji". Jej zwycięstwo odbyło się po cichu, bez otwartej
konfrontacji, starcia, rozlewu krwi. Nie było żadnej powszechnej
debaty i "dłuższej demokratycznej dyskusji nad treścią nowych
pojęć". Arsenał użytych środków jest godny uwagi. "Wszystko
dokonało się ukradkiem, w ramach szukania ugody, poparcia, rozwijania
świadomości oraz kampanii uwrażliwiających, spotkań na niższym
poziomie formalności, poradnictwa rówieśniczego, objaśniania
(przeprowadzonego przez "ekspertów", którzy decydują o tym,
co jest słuszne), dialogu, partnerstwa, procesów równoległych,
inżynierii społecznej, adaptacji kulturowej oraz innych miękkich
technik przeprowadzania zmian społecznych, które przyczyniają się do
manipulacji o tyle, o ile skrywają swój prawdziwy cel i służą do
narzucania większości programu popieranego przez mniejszość".
Oto przykład wręcz "porażającej skuteczności", konkluduje
M. Peeters.
Kto za tym stoi? - narzuca się pytanie. Widać gołym okiem, że autorzy tej zmiany nie mają twarzy. Nie eksponuje się ich nazwisk, dorobku, osadzenia w myśli społecznej i filozoficznej. Nie przedstawia się ich jako bohaterów, laureatów, uczonych czy genialnych strategów. I to w epoce, która tak lubi wielki plan i światła reflektorów. Odpowiedzi udziela nie tylko sama autorka - analizując tło historyczne, sytuację na świecie po upadku muru berlińskiego, sposób działania ONZ, owego "katalizatora przemian kulturowych", i grup nacisku forsujących, za jej pośrednictwem, swoje wąskie interesy (m.in. lobby kontroli wzrostu ludności oraz związanej z nimi branży przemysłu o wielomiliardowych zyskach, organizacji ekofemininistycznych i laickich, postmodernistycznych środowisk akademickich) i mechanizmy dochodzenia do władzy formalnej i faktycznej (uznani "eksperci" międzynarodowi!) twórców i uczestników rewolucji 1968 roku. Ważnym głosem w tej sprawie jest wstęp do pracy p. Peeters autorstwa ks. prof. Tadeusza Guza. Ukazuje on ciągłość myśli przedstawicieli Szkoły Frankfurckiej - stanowiącej podglebie owych idei wprowadzonych w życie polityczne i na płaszczyznę kulturową - z ideami takich filozofów, jak: George W.F. Hegel, Edmund Husserl i Martin Heidegger.
Dyktatura
relatywizmu w praktyce
Autorka zwraca uwagę na nieposkromione
ambicje tej formacji myślowej, by wszystkich ludzi bez wyjątku, bez
względu na ich usytuowanie i role życiowe, zmuszać do myślenia
kategoriami nowej etyki i wprowadzania w życie programu nowej
kultury. Jest ona w istocie całkowitą uzurpacją. Stawia się "ponad
suwerennością narodową, ponad autorytetem rodziców i wychowawców, a
nawet ponad nauczaniem światowych religii. Omija wszelką prawowitą
hierarchię. Ustanawia bezpośredni związek między nią samą a
pojedynczym obywatelem, co stanowi jedną z istotnych cech dyktatury".
Zwykli ludzie czują, że dokonała się jakaś gigantyczna zmiana
mechanizmów sprawowania władzy i podejmowania decyzji o zasięgu
ogólnoludzkim i ujmują to w proste, a trafne powiedzenie: "rządzą
nami mafie". Lecz prawdziwym niebezpieczeństwem jest
przedostawanie się nowego, zafałszowanego języka i spreparowanych
pojęć do języka ludzi Kościoła. "Już teraz wielu chrześcijan nie
potrafi odróżnić cech charakterystycznych nowej kultury od społecznej
nauki Kościoła", zauważa trzeźwo Peeters. Przypomina również, że
rewolucję kulturalną poprzedziła "nowa teologia", która
"doprowadziła do odsunięcia Bożej transcendencji poza horyzont
ludzkich zainteresowań "na drugą stronę", nadając
człowiekowi wymiar immanentny" (immanentna filozofia utrzymuje,
że świat nie istnieje niezależnie od poznania, ale znajduje się
wewnątrz poznania albo jest identyczny z poznaniem). Analizując zaś
istotę dzisiejszego postmodernizmu, autorka zauważa, że oznacza on
także ugodzenie i rozkład "naszego racjonalnego i teologicznego
pojmowania rzeczywistości", rozmywa podstawowy zrąb prawdy
przekazanej rodzajowi ludzkiemu, "która opisuje porządek
wszechświata, jaki ustanowił Bóg". Dla postmodernizmu prawda i
rzeczywistość są puste, "nie mają obiektywnej treści - w
istocie, one po prostu nie istnieją". Postmodernistyczny
radykalizm skłania pojedynczego człowieka, by "wyzwolił się"
- on musi to zrobić, by móc skorzystać z jedynej uznawanej przez ten
system "wartości", jaką jest prawo wyboru - "z
wszelkich ram normatywnych", a więc porzucił jasne definicje,
normy moralne, kulturowe (tradycje), religijne (dogmaty, doktryna
Kościoła), społeczne (tabu), polityczne (suwerenność państwowa) itd.
W ten sposób w konsekwencji będzie zmuszony pozbyć się ze swojego
życia wszystkiego, co "w powszechnym mniemaniu ma charakter
uniwersalny, czyli również wartości judeochrześcijańskich i treści
pochodzących z objawienia Bożego".
Pomimo tego
historycznego, zaiste, podstępu, pomimo celowego rozbijania obrazu
człowieka i świata oraz natury, a także "proponowania apostazji
w wymiarze kulturowym na całym świecie", tworzenia nowych
hierarchii, które stawiają "człowieka ponad Bogiem" i "są
formą panowania nad sumieniami", pomimo despotycznego charakteru
tej "nowej władzy", skrytej pod "maską pozorów",
autorka pracy wzywa nas, byśmy nie zaniechali ewangelizowania nowej
kultury. Będziemy to mogli uczynić, odrzucając jej pojęcia i zasady,
uznając za pewne, że logika tego systemu etycznego prowadzi w
diametralnie przeciwnym kierunku niż "wieczny plan zbawienia
zamierzony przez Boga". Warunkiem jest, zdaniem autorki,
odzyskanie przez nas pełni tożsamości chrześcijańskiej i niemylenie
orędzia chrześcijańskiego z etyką globalną.
Zamiast głosić Chrystusa, niektórzy chrześcijanie dziś z upodobaniem "głoszą prawa człowieka, zrównoważony rozwój i Milenijne Cele Rozwoju. Marguerite Peeters cytuje przestrogę Jana Pawła II, który w encyklice "Redemptoris missio" dostrzegał niebezpieczeństwo "stopniowej sekularyzacji zbawienia".
"Twierdzą
nam będzie każdy próg"
Marguerite Peeters nie kreśli obrazu
globalnej "sielanki", w której wszystkim w zasadzie jest
wszystko jedno, nikt o nic się z nikim nie spiera, ponieważ
zasadniczo wszyscy mają podcięte skrzydła i zakneblowane języki. To
jeszcze nie jest ponury bezzębny pejzaż, gdzie dobro i zło uległo
całkowitemu rozmyciu, nie widać różnic między nimi, nie ma więc
żadnych uczuć ani prawdziwie ludzkich dążeń. Jej opis nosi cechy
opisu pola walki. Nie jest to walka zakończona ani z góry skazana na
przegraną. Diagnoza autorki "Nowej etyki..." powinna być
jednak ważnym ostrzeżeniem dla katolików: "Omijając zasady
demokracji, cicha rewolucja nie naruszyła zewnętrznych struktur
instytucji politycznych. Nie zmieniła jeszcze ich pełnomocnictw. Nie
doprowadziła do pojawienia się nowego systemu politycznego. Jej
sukces polega jednak na tym, że spowodowała radykalne zmiany
mentalności i zachowania wewnątrz instytucji, przedsiębiorstw, szkół,
uniwersytetów, szpitali, kultur, rządów, rodzin - także wewnątrz
Kościoła. Choć fasada instytucjonalna nadal stoi, obcy są już w
środku. Wroga trzeba więc szukać w domu: pole walki znajduje się
wewnątrz".
Jak się przed tym bronić? Zaczynając od podstaw naszego życia. Od wychowania dzieci. Od uczenia ich poprawnego języka polskiego i modlitwy. Od bronienia się przed naporem nowych pojęć, które są niejasne. Nie pozostawiajmy ich bez komentarza. Precyzujmy, co mamy na myśli, i domagajmy się jasnych wypowiedzi od innych. Odrzucajmy zatrute ziarna przemycane w gładkich sformułowaniach. Odrzucajmy - często bardzo atrakcyjne - twory kultury masowej, które chcą nam go zaszczepić. Sięgajmy po klasykę - w filozofii, sztuce, literaturze. Zachęcajmy dzieci do obcowania z twórczością klasyków, nie zaś z instruktażem "nowej kultury" przemycanym w filmach, grach, telewizji. Studiujmy stare "Wielkie Księgi". Nie przejmujmy się owymi karykaturalnymi wezwaniami do "integracji", "autokreacji", "samorealizacji", zamiast do bycia człowiekiem, ani "projektami", "standardami", dyktatem "frontmenów" czy specjalistów od krętactw medialnych, "spindoktorów". Nie ma co ukrywać, że międzynarodowy żargon zakorzeniony w przeinaczonej łacinie (kto dziś zna prawdziwe znaczenie łacińskich terminów) i w prymitywnej angielszczyźnie (anglosoc) wciska się w codzienność każdego z nas i jest forpocztą nowej etyki. Próbuje odcisnąć swoje barbarzyńskie piętno na naszych duszach. Uratuje nas porządek myślenia. Refleksja. Rozumienie - oparte na arystotelesowskiej logice - wypowiadanych i posłyszanych myśli i wywodów. Szacunek dla dorobku intelektualnego naszej cywilizacji - sprzed okresu komunizmu i dzisiejszej jego kontynuacji w postaci globalnego dyktatu nowej kultury i nowej etyki. Szacunek dla pięknej polszczyzny i uporządkowanych logicznie konstrukcji gramatycznych i znaczeń. Precyzyjne, jasne definicje. Jak najwięcej "dystynkcji w rozumowaniu", o którą upominał się Zbigniew Herbert. Nie utracimy wtedy wewnętrznej chrześcijańskiej busoli, która naprowadza na to, jak żyć i jakich prawd się trzymać.
Konieczna jest pokora w pochyleniu się nad Ewangelią. Pokora to znaczy mądrość.
Za opublikowanie pracy M.A. Peeters, przetłumaczonej przez Grzegorza Grygiela, a stanowiącej wstęp do następnych, obszerniejszych książek tej autorki (m.in. opublikowana w języku francuskim i angielskim "Globalizacja rewolucji kulturalnej Zachodu. Pojęcia - klucze i mechanizmy działania", 2007) należą się Siostrom Loretankom z Rembertowa podziękowania. To ważny i obiecujący znak, że tego rodzaju odkrywcza intelektualnie analiza współczesności wychodzi z zakonnej drukarni.
Marguerite A. Peeters "Nowa etyka w dobie globalizacji: wyzwania dla Kościoła", Wydawnictwo Sióstr Loretanek
Warszawa 2009