Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 7-8 listopada 2009, Nr 262 (3583)


Postmodernizm kradnie język

Ewa Polak-Pałkiewicz


Wiadomość sprzed niewielu dni: pewien polski prokurator został publicznie zganiony za to, że w uzasadnieniu oskarżenia napisał, iż czyn oskarżonego narusza siódme przykazanie Dekalogu. Publicznej reprymendy udzieliła mu m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Domaga się ona wyciągnięcia "konsekwencji służbowych wobec prokuratora", udzielenia nagany i wpisania jej do akt. Skąd tyle krzyku? Czy prokurator powiedział coś nieprawdziwego, kogoś obraził? Czy kojarząc przestępstwo z grzechem, nie wypowiedział najoczywistszej, wręcz - chciałoby się powiedzieć - banalnej, a zarazem podstawowej dla naszej kultury, prawdy?

Rzecz w tym, że - zdaniem krytyków - poszedł pod prąd i wszedł z butami w sam środek starannie wysypanej piaskiem i zagrabionej ścieżki, która wiedzie od traktowania norm uniwersalnych - powszechnie zrozumiałych, precyzyjnie określonych i obowiązujących, do zastąpienia ich zupełnie nowymi terminami.

Zasadniczą cechą tych nowych terminów jest niejasność i dwuznaczność. Nietrudno się domyślić, że wyłączność interpretacyjna przypadnie tym, którzy trzymają mocno pod butem świadomość szerokich, aczkolwiek łatwowiernych i pozwalających sobą sterować, rzesz.

Czy na Dekalog nie można już się powoływać? Kto jest w stanie tego zabronić? Gdzie się znajduje ta instancja? Czyżby powróciła cenzura? Każdy ochoczo zaprzeczy, że słowa "Dekalog" nie można używać. Ocena niewidzialnego trybunału (raz nim będzie jakaś fundacja, raz wpływowa gazeta, znana osobistość czy komisja, która zatwierdza tytuły naukowe) zależy od tego, w jakim kontekście użyje się tego słowa. W prześmiewczym, zabawowym, ironicznym - tak jak przyzwyczajają nas kabarety, teatry, seriale - bardzo proszę. W tym kontekście Dekalog staje się czymś innym. Odbiera się mu jego treść i znaczenie. O Dekalogu nie można wspominać jako o najważniejszym punkcie odniesienia. Broń Boże powiązać go z prawdą albo z prawem. Z obowiązującą w naszej kulturze normą.

Język ma zapomnieć o istnieniu takich "nieaktualnych" już i "przeżytych" pojęć jak Dekalog, w jego prawidłowym rozumieniu - w naszej kulturze niezmiennym od dwóch tysięcy lat. Tak działa prawdziwa policja myśli. To jest rewolucja.


"Mówimy Lenin, myślimy partia..."

Marguerite A. Peeters w swojej "Nowej etyce", wydanej niedawno przez Wydawnictwo Sióstr Loretanek - oraz w książce przygotowywanej do druku w tej oficynie ("La mondialisation de la rewolution culturelle occidentale. Concept - clefs, mecanismes operationnells") - podaje inne przykłady takich "dramatycznych przesunięć paradygmatu" (czyli znaczeń), w języku, którym wielu ludzi, także w Polsce, posługuje się z dużą biegłością - mniej więcej od dwudziestu kilku lat - w tzw. debacie publicznej. Od rządu do "współrządzenia", od autorytetu do "autonomii i praw jednostki", od szczęścia do "jakości życia", od rodziców do "osób zapewniających reprodukcję", od macierzyństwa do "praw kobiet", od obrony życia do "zdrowia reprodukcyjnego", od tożsamości kulturowej do "różnorodności kulturowej", od głosowania na zasadzie większości do "kompromisu", od konfrontacji do "dialogu", od normy do "wyboru", od władzy instytucjonalnej do "praw jednostki", od wiedzy obiektywnej do "umiejętności życiowych", od hierarchii do "równości", od religii do "duchowości", od życia ludzkiego do "życia we wszystkich swych formach (roślinne, zwierzęce...)", od edukacji do "treningu", od tradycji do "wolności kulturowej", od prawdy do "prawa do błędu", od szczęścia do "jakości życia" itd.

Autorka wyjaśnia: "Postmodernizm zastępuje rzeczywistość wytworami socjolingwistyki. (...) tworzy on nowy język, którego celem jest przekształcenie tego, co istnieje, w tekst wymagający interpretacji - tekst, który można poddać jakiejkolwiek interpretacji, ponieważ zdaniem ideologów postmodernizmu, wszelkie wybory nie podlegają ocenie moralnej i mają taką samą wartość. Postmodernizm czyni język sferą swobodnej interpretacji, narzędziem 'wyzwolenia' ludzi od osobistego zaangażowania, od rzeczywistości życia i od 'zobowiązań' wynikających z treści rzeczywistości: poszczególne jednostki mogą więc tworzyć własne istnienie w rzekomo 'dowolny' sposób. Postmodernistyczna zasada wolności wyboru wyraża się za pomocą semantyki, która dopuszcza nadawanie słowom znaczeń w zależności od potrzeb" (tłum. Grzegorz Grygiel).

Co się dzieje z pojęciami, które zostają zastąpione innymi "nowoczesnymi" terminami? Wychodząc z obiegu, pozostawiają pustkę w świadomości. To pozwala meblować umysł człowieka "fałszywkami". Ich sens jest niewyraźny, mylący. Są dwuznaczne, ambiwalentne. Treść, którą wkładają w nie arbitrzy - politycy, ideologowie, instytucje, media - może być groźna, także przez swoją "nijakość". (Dwuznaczne wyjaśnienia składane przez niektórych przedstawicieli Rycerzy Kolumba, podczas gdy członkowie tej organizacji głosowali w polskim Sejmie za in vitro, są najlepszą ilustracją).


Coraz mniej słów

Ten proces rozłożony jest na etapy, nowe zasady użycia języka i nowe paradygmaty wtłaczane są do głów cierpliwie i konsekwentnie. Jak by chodziło o pacjentów jakiegoś wielkiego szpitala. Trzeba ich traktować z wyrozumiałością, poprawiać i korygować, gdy się jeszcze mylą (poprawność polityczna zawiera w sobie dozę takiej niezbędnej dydaktyki). Przypomina się okres stalinowski i czas tzw. rozwiniętego socjalizmu. Rewolucja wkroczyła gwałtownie na łamy gazet, pism, podręczników szkolnych. Wszystko zaczęło się od słów. Żeby z pamięci wyrzucić bohaterskiego żołnierza AK, trzeba było go nazwać "zaplutym karłem reakcji", właściciela ziemskiego - "wrogiem ludu", "obszarnikiem", chłopa - "kułakiem", człowieka, który nie potrafił odnaleźć się w realiach komunistycznego państwa - "pasożytem", ludzi wierzących, którzy nie wstydzą się swojej wiary - "religiantami". Jednak te zmiany nie były głębokie. Polacy posługujący się od pokoleń kategoriami pojęciowymi ukształtowanymi przez moralność i kulturę chrześcijańską doskonale czuli i rozumieli sztuczność i fałsz tych zabiegów. Glebą ich myśli i sumień od tysiąca lat jest chrześcijaństwo. A więc także logicznie skonstruowany system pojęć i znaczeń.

Rozumieli to też niektórzy komuniści. Wiedzieli, że system jest fasadowy i opiera się na spróchniałej od środka, nieskutecznej propagandzie. Potrzebne były działania subtelne, rozłożone w czasie. Zrozumiał to doskonale Antonio Gramsci i w ślad za nim twórcy Nowej Lewicy, przedstawiciele tzw. szkoły frankfurckiej. Żeby takie zmiany, jakie dziś obserwujemy w oficjalnym języku (gazet, umów międzynarodowych, dyskusji telewizyjnych, nagłaśnianych utworów artystycznych), mogły zaistnieć, musi z niego wyparować większość "starych" pojęć. Cały zorkiestrowany system dekonstrukcji, czyli rozbierania na części dawnego języka - a więc normalnego sposobu myślenia i porozumiewania się ludzi - tak, by z rozsypanych elementów składowych złożyć zupełnie inną całość, odnosi się do tradycji judeochrześcijańskiej. Dekonstrukcja to obok destabilizacji jedno z kluczowych pojęć postmodernizmu. Ma ona na celu rozbicie "jasnych definicji, treści językowych", a także wszystkiego, co odnosi się do naszej tożsamości: przeszłości i teraźniejszości, naszego bycia tu i teraz, jak tradycja, byt, instytucje, obiektywna wiedza, "tego wszystkiego, co w powszechnym mniemaniu ma charakter uniwersalny, czyli w konsekwencji również wartości judeochrześcijańskich i treści pochodzących z objawienia Bożego" (por. M. Peeters, "Nowa etyka").

Zróbmy test. Zauważmy, czy ktoś z dzisiejszych polityków, urzędników, sportowców, gwiazd filmowych, modelek (także one bywają przepytywane!), piosenkarzy, publicystów, a coraz częściej również wykładowców akademickich, nauczycieli w szkole, używa słów (pojęć) takich jak: moralność, sumienie, grzech, rozsądek, serce, dziewictwo, skromność, czystość, małżonek, matka, ojciec, objawienie, rzeczywistość, moralność, wola, rozum, posługa, autorytet, hierarchia, sprawiedliwość, definicja, prawo, przykazanie, dogmat, wiara, miłosierdzie, nadzieja, cierpienie, przyjaciel, wróg, natura? (por. M. Peeters, tamże). Ze słownika angielskiego wyciekają lawinowo pojęcia takie jak "Bóg", "król", "monarchia", "rodzina", "Biblia".


Kulturalne tsunami

Kurczy się nie tylko zasób słów, których używamy, by określić podstawowe prawdy moralne, gdy grzech określany bywa jako "choroba", zbrodnia jako "zachowanie antyspołeczne", przestępcy nazywani są "liderami środowisk kryminalnych", ale coraz mniej jest takich, za pomocą których człowiek odpowiada na podstawowe pytania dotyczące jego własnej ludzkiej kondycji: kim jest, do czego zmierza, jaki jest cel i sens jego egzystencji, jakie są jego obowiązki, kim jest wobec Boga. Znikają słowa, które dotyczą natury świata. Jasność i precyzja jest czymś niemal wyklętym nie tylko z nauk humanistycznych (zobaczmy, jak wygląda język podręczników szkolnych i akademickich nowej generacji). Ewolucjonizm jako zlepek mętnych, niejasnych pojęć i pokrętnych argumentów święci triumfy na wszystkich szczeblach oświaty i popularyzacji nauki. Coraz więcej nauczycieli wykładających przedmioty humanistyczne, zwłaszcza język polski, historię według dawnych - a więc zwyczajnych, prawidłowych - reguł ma kłopoty w szkole. I na uczelniach. Uważa się ich za staroświeckich i "nawiedzonych". Zachęcanie uczniów do uważnej lektury arcydzieł, do zastanawiania się nie tylko nad sensem słowa, logiką konstrukcji zdaniowych, ale do rozeznawania kontekstów, znaczeń, do pochylania się nad warsztatem twórców, zwłaszcza klasyków, co razem składa się na szukanie prawdy w dziełach literackich (w dziejach człowieka, cywilizacji, państw, kultury, sztuki) budzi niechęć i podejrzliwość instancji kontrolujących ich pracę. Kręci się nosem na ich rzekome "odrywanie się od realiów życia". Nagradza się przeciętność, miernotę, poprawność (oczywiście nie nazywając jej wprost "polityczną"). A jednocześnie podejmowane są starania, by wkraść się w świadomość młodego człowieka (poprzez dziedzinę szkolnej humanistyki, kultury, nagłaśniane imprezy rozrywkowe, modne książki, filmy) z miernotą, nudziarstwem i trywialnością, a także z jawnym gorszycielstwem i antychrześcijańskimi treściami ("Harry Potter", Madonna). Jerzy Owsiak oświadcza publicznie (w wywiadzie prasowym), że jest "patriotą" i "konserwatystą", tylko ludzie go nie rozumieją.

"Światowa potęga niektórych zachodnich mediów, a szczególnie technologiczna rewolucja internetowa połowy lat 90. umożliwiły natychmiastowe rozpowszechnianie nowego języka po całym świecie" - zauważa Marguerite Peeters. "Nowe paradygmaty szerzyły się jak pożar szalejący we wszystkich kierunkach, od Zachodu po Wschód i z Północy na Południe, z poziomu globalnego do szczebla lokalnego (...) nawet do wspólnot religijnych, od Nowego Jorku po najodleglejsze wioski afrykańskie. Ani jedna instytucja nie oparła się wpływom nowych paradygmatów. Kulturalne tsunami wstrząsnęło ludzką mentalnością, stylem życia i wzorcami we wszystkich częściach świata. Pomimo swej skuteczności rewolucja kulturowa przeszła w dużej mierze niezauważona". I dalej: "Nowe paradygmaty łączy wewnętrzna logika. Są one współzależne, niepodzielne i mają charakter interaktywny: wzmacniają się nawzajem, tworząc całość - system, w którym wszystko jest ze sobą połączone". Nowe paradygmaty odwołują się do wspólnej etyki.

Jak zauważył amerykański wydawca James F. Cooper, błagając rodzimych konserwatystów, by odzyskali kulturę zawłaszczoną przez lewicę: "Kontrolując kulturę, lewica nie tylko dyktuje odpowiedzi, lecz decyduje o tym, jakie zadawać pytania. W skrócie - kontroluje kosmologiczny aparat pojęciowy, dzięki któremu większość Amerykanów rozumie znaczenie zdarzeń [podkr. - E.P.P.]. Ta kosmologia oparta jest na dwóch wielkich aksjomatach: pierwszym, że we wszechświecie nie istnieją wartości absolutne, nie ma standardów piękna i brzydoty, dobra i zła. Drugi aksjomat jest taki: we wszechświecie pozbawionym Boga lewica utrzymuje wyższość moralną jako ostateczny arbiter działań ludzkich".

Przykład Wielkiej Brytanii nie jest tu przypadkiem. Spełnia się na naszych oczach orwellowska wizja: "Nie widzi pan, że prawdziwy cel nowomowy to zwężenie granic myśli? W końcu dojdziemy do tego, że zbrodnia myślą popełniona stanie się niemożliwa, ponieważ nie będzie już słów do jej popełnienia (...). Każdego roku coraz mniej słów i przestrzeń myśli coraz bardziej się kurczy (...). Rewolucja zostanie zakończona, kiedy język stanie się doskonały. Nowomowa jest anglosocem (angielskim socjalizmem), a anglosoc jest nowomową - dodał z pewnym rodzajem mistycznej satysfakcji" (G. Orwell, "Rok 1984").

"Zbrodnią" dla ustanowionych przez Nową Lewicę trybunałów jest dawny język - nasza normalna, tradycyjna polszczyzna. Język chrześcijańskiego kulturowego dziedzictwa.


www.filozofia.com.pl